Quincy, gdyby mu powiedziała, że ten sam człowiek, który teraz zabił
Bethie, czternaście miesięcy wcześniej najprawdopodobniej zabił jego córkę? W drzwiach stanął wysoki szczupły mężczyzna. Miał na sobie fartuch lekarski. Był to asystent speca od medycyny sądowej. - Ja... Pomyśleliśmy, że powinniście to zobaczyć. W ręku trzymał plastikową torebkę. Agentka Rodman jej nie wzięła. Oznaczony dowód przejął detektyw Albright. Podniósł go do światła i powiedział: - Jezu Chryste! Rzucił torebkę na fioletową kapę, na której sprawiała wrażenie kałuży krwi. - To są...! - Asystent nie czuł się dobrze. Jego twarz przybrała zielonkawą barwę. Wpatrywał się w torebkę z fascynacją kogoś, kto wie, że właściwie powinien odwrócić wzrok. -Znaleźliśmy... ludzkie wnętrzności. Człowiek z Cro-Magnon zastygł w bezruchu. Tak mocno zaciskał dłoń na poduszce, że aż ścięgna mu zbielały. Rainie powoli wyciągnęła rękę. Bardzo wolno podniosła torebkę. Trzymała ją ostrożnie za róg, jakby w środku siedział wąż gotowy do ataku. Torebka wyglądała jak papier do prezentów na Boże Narodzenie. Jasna czerwień z pasmami bieli. Błyszczące opakowanie, tylko że... Nagle uświadomiła sobie, że to papier. To znaczy wcześniej był to papier. Tani, biały papier, prawdopodobnie taki, jakiego się używa w kopiarkach, teraz zupełnie przesiąknięty krwią. Wzory... To były litery, zapisane jakimś białym woskiem. Układały się w słowa. Jak stwierdził asystent, całość znajdowała się w brzuchu Elizabeth Quincy. - To jakaś wiadomość - powiedziała. - Przeczytaj j ą - szepnął Quincy. - Nie. - Przeczytaj! 119 Rainie zamknęła oczy. Zdążyła już rozszyfrować słowa. - Tu jest... Tu jest napisane: Pośpiesz się, Pierce. Została już tylko jedna. - Kimberly - powiedziała Glenda Rodman. Od strony łóżka dobiegł jakiś dziwny dźwięk. Quincy wreszcie się poruszył. Zaczął się kołysać. Ramiona mu drżały. Wtedy z jego ust wydobył się niski, straszny dźwięk - śmiech. Suchy, mrożący krew w żyłach chichot. - Wiadomość w butelce - powiedział śpiewnie. - Wiadomość w pieprzonej butelce! Nagle spuścił głowę. Śmiech przerodził się w szloch. - Kimberly... Rainie, zabierz mnie stąd. Po chwili zrobiła, o co prosił. 17 Greenwich Village, Nowy Jork Do Nowego Jorku jechali bez słowa. Rainie kierowała, Quincy siedział oparty o okno. Miał zamknięte oczy, ale Rainie wiedziała, że nie śpi. Do mieszkania córki mieli dojechać za godzinę. Wolała nie myśleć o przebiegu rozmowy. Biedna Kimberly, niedawno była na pogrzebie swojej siostry, a teraz się dowie, że jej matka została brutalnie zamordowana i że najprawdopodobniej ona ma być następna. Rainie pomyślała, że Quincy musi się opanować. Nie mieli czasu stracenia. - Mów - powiedział krótko. - Znaleźliśmy samochód Mandy. Rano miałam do ciebie zadzwonić. - Ktoś dłubał przy pasie bezpieczeństwa? - Tak. I w czasie wypadku w samochodzie był jeszcze ktoś. Zostały wyraźne ślady na pasie po stronie pasażera. Dobra wiadomość jest taka, że